Ponieważ finisz Dominika i Arnaud (hitowy strój agenta 008 !!!) opisywałam „służbowo”, nie będę się powtarzać, poczytać można tu: http://energasailing.pl/siedem-osiem/. Dzisiaj do mety powinien dopłynąć Bertrand de Broc (VNOM).
Natomiast kolega Melon napisał już kawałek i obiecał następne, w miarę jak będzie ogarniał swoje sprawy zawodowe po dłuższej nieobecności – więc będziemy rozpowszechniać. Wrzucił to w komentarzach, ale zdecydowałam się zrobić z tego oddzielny wpis, żeby można było zadawać Tomkowi bezpośrednio pytania o szczegóły. A więc:

Woda … leje się prawie cały czas. / Fot. T. Siekierko
„Jestem Wam wszystkim winny “relację” z rejsu, ale nie wiem jak to zrobić, bo wrażeń i przeżyć było tyle, że starczyłoby na książkę, a uporządkowanie spraw firmowych pochłania mnie całkowicie. Bez wątpienia był to mój rejs życia !!!!
Zrobię więc tak. W miarę możliwości czasowych będę opisywał pojedynczo dni lub zdarzenia. Adrenalina była od początku, a mrowienie w brzuchu mam do dziś.
Za wyspami kanaryjskimi na AIS pojawił się statek o pięknej nazwie African Wind. Oczywiście byliśmy na kursie kolizyjnym, więc Gutek postanowił posterować z ręki, żeby przyśpieszyć i przejść mu przed dziobem (autopilot szalał od początku ale to będzie osobna historia). Jak postanowił tak zrobił.
Przeszliśmy mu około 3 Mm przed dziobem, z prędkością dochodzącą do 25kn. Po paru godzinach trzeba było zrobić rufę, a to oznacza około 30-40min ciężkiej pracy fizycznej. Po zrobieniu rufy, obraniu odpowiedniego kursu i odpowiednim trymie żagli znów mogliśmy się delektować płynięciem z zawrotnymi prędkościami 23-27 kn. Na AIS pojawił się ponownie AfricanWind i ponownie komputer wskazywał kur kolizyjny. Kiedy odległość między nami wynosiła około 5 Mm. Gutek zarządził “Dawajcie radio. Trzeba go wywołać, bo może zaspany sternik nas nie widzi i będą kłopoty”. Bartek jako najlepiej władający angielskim (mieszka w USA) bez problemu wywołał statek i poprosił aby ten zwolnił lub zmienił kurs w celu bezpiecznej mijanki. W odpowiedzi usłyszeliśmy że statek zwalnia. Bartek ładnie podziękował oraz życzył bezpiecznej podróży. Po pięciu minutach sprawdziliśmy odczyt AIS i …. nic. Tak jak płynęli tak płyną dalej. Ani nie zmienili kursu ani prędkości. Bartek znów go wywołał przez radio bo może nas nie zrozumiał. W odpowiedzi usłyszeliśmy dwukrotnie: „I confirm. I slow down”.
Po dwóch minutach Gutek stwierdził że coś tu jest nie halo!!! Oczywiście zbliżaliśmy się do siebie w zawrotnej prędkości. Padło hasło “zwalamy genakera”. Dodam tylko, że płynęliśmy kursem 145 do wiatru. Rufa to jak mówiłem wcześniej, minimum 30 min, a na genakerze wyostrzyć też nie mogliśmy. Rolowanie przez kabestan szło za wolno, więc Gutek rzucił hasło: „Panowie, z ręki go. Nie wiem jak, ale szybciej, bo jest źle”. Z Bartkiem złapaliśmy za linę od rolera i z całych sił ciągnąc zwijaliśmy te 400 m żagla. Jednocześnie Gutek darł się: „Jeszcze, jeszcze, dacie radę. Szybciej, szybciej!!!!!”. Odległość do ściany jaką był statek wynosiła na moje oko 15-20m. Kiedy zmniejszyła się do 10m, a my byliśmy z rolowaniem gdzieś w 2/3 żagla Gutek wrzasnął: „Muszę ostrzyć. Trzymajcie się!” Bukszpryt miną burtę statku w odległości 5m. Żagle w ogromnym łopocie i stoimy pod wiatr czekając aż bydle przejdzie. A wiało 25w wiatru. Oczywiście posłaliśmy wszyscy wiązankę K… H….. F…. w stronę statku i z wyciągniętymi obiema dłoniami z „palcem”, ale myślę, że nikt tam nawet się nie wzruszył. Zakołysał nas jego kilwater i odpłynął sobie jakby nigdy nic. Odpadliśmy wracając na kurs. Trym żagli i pocisnęliśmy dalej. Ręce spuchnięte od rolowania, ale wciąż w jednym kawałku. Od tej pory baczniej obserwowaliśmy jednostki pojawiające się na AIS. Następna przygoda z „tack line” i genakerem przyszła szybciej niż się tego można było spodziewać, ale to opowiem następnym razem.

Melon ciśnie (w każdym razie próbuje).
Mam parę zdjęć i filmów z rejsu, a nie jestem biegły w sieci, więc może ktoś wie, jak je udostępnić wam w prosty sposób???
(Tu prośba ode mnie – jak chcecie to obejrzeć to skontaktujcie się z Melonem, ja mam za słabe łącze żeby zrobić to od siebie, w sensie załadować jakieś duże pliki lub je pobrać niestety. – MJ)