Uwaga! Kamera! Akcja!

Gutek i Świstak, pierwsza w pełni polska załoga na mecie regat TJV. / Fot. R.Hajduk - Shuttersail.com

Gutek i Świstak na mecie regat Transat Jacques Vabre 2013. / Fot. R.Hajduk – Shuttersail.com

Gutek i Świstak wiedzą, co robią. Umieją to robić. Są w elitarnym gronie najlepszych na świecie w swojej klasie. Do nawiązania wyrównanej walki z rywalami potrzebują nowych żagli i lin. To jak koła i opony F1. Samochód, czyli jacht, już jest. Ale żagle i liny do niego nie leżą na półce w sklepie. Trzeba je zamówić już zaraz, żeby zostały wyprodukowane i dostarczone przed startem.

I nie, nie można pojechać na starych. Bo nie jeździ się na kapciu. Oczywiście, próbowali wcześniej znaleźć sponsora. Na tysiąc sposobów. No ale niestety – koniec roku budżetowego, przetasowania rządowe, wybory teraz, wybory za rok (zdziwilibyście się wiedząc, jak bardzo żeglarstwo okazało się być związane z polityką) – wszystkie nadzieje zawiodły.

Jesteście ostatnią szansą. W Polsce podobno jest 2 miliony żeglarzy – licząc tylko tych z patentami. Gdyby każdy dał złotówkę – dałoby radę. To jak – pomożecie?

Chociażby udostępniając ten post albo link do akcji wszędzie, gdzie się da i opatrując go znakiem #go4Gutek? Wiecie, że kilka takich kampanii się udało. Bertrand de Broc dzięki temu popłynął Vendee Globe, Jacques Vabre, zaraz pojedzie Route du Rhum i Barcelonę, a o start w najbliższym Vendee Globe też się przestał martwić. Akcja, żeby była skuteczna, musi być szybka. Ale czy mając takich kibiców może się nie udać???

http://www.ideowi.pl/projekty/barcelona-world-race-start-polskiego-teamu-zbigniew-gutkowski-mac-52.html

Wielki ryb i połowa świata

Dzisiaj nadeszła długo oczekiwana korespondencja od Świstaka. O przypadku z nosem oraz połowie świata. Tymczasem jacht ENERGA wciąż na ósmym, czołówka klasy #IMOCA w strefie okołorównikowej zwolniła, być może pozwoli to pozostałym trochę skrócić dystans do liderów.

Fot. R. Hajduk / Shuttersail.com

Fot. R. Hajduk / Shuttersail.com

„Po dość spokojnym, choć pracowitym starcie, bardzo słaby, zmienny wiatr, duża ilość podmianek żagli, rozhuśtanych choć wolnych Biskajach, po minięciu wybrzeży Hiszpanii, rozpoczęliśmy nasz pościg za peletonem…

Jak zaczynałem to pisać, z ukrycia miałem wyjść, sreberka na chwilę odstawić, to byliśmy na trawersie Kanarów, wyszedłem na chwilkę na pokład i już jesteśmy na trawersie, ale Cabo Verde.

I napisałbym pewnie, jak to cudownie się spełnia marzenia, bo tak jest, ale … potężnie w coś przy…łożyliśmy. Nie wiemy do końca w co, ale duża szansa, że było to drzewo lub duża ryba (tak zwany wielki ryb).

Bilans: łódka cała, dziób cały, kil jeszcze jest, dokładniejszą inspekcję zrobimy, jak zwolnimy i zanurkujemy lub użyjemy kamery GoPro. Płetwa sterowa natychmiast była w górze, znaczy system „kick off” (automatycznego podnoszenia płetwy – przyp.red.) się sprawdził.

Kokpit wypełniony obficie krwią, znaczy przy hamowaniu z 15 węzłów do zera na tym, w co uderzyliśmy, przywaliłem nosem w nadbudówkę.
Najprawdopodobniej złamany. Ale słyszałem, że w Brazylii dużo chirurgów plastycznych, to może się skuszę… Gutek w tym czasie drzemał, nie omieszkał zatem przelecieć wewnątrz paru dobrych metrów, na szczęście spał w naszych „kulkach styropianowych”, więc hamował na grodzi podmasztowej, ale prawie jak z użyciem poduszki powietrznej.

A co do samego wyścigu, jako żółtodziób, mogę pokusić się jedynie o stwierdzenie, że na rejs, regaty tego typu, nie można się przygotować. Trzeba to przeżyć i odczuć na skórze własnej. Owszem, można poczytać, posłuchać, tudzież pooglądać, ale tak czy inaczej, ocean zweryfikuje skutecznie wszelkie nasze wcześniejsze wyobrażenia.

Tymczasem zbliżamy się do mitycznej, magicznej „linii” na wodzie i sam jestem ciekaw, jak to jest – przez tę krótką chwilę być w połowie świata? Następne wieści już drugiej strony. Pozdrowienia, Świstak”

fot

Fot. R. Hajduk / Shuttersail.com

TJV – 37 dni do startu

1235174_533698706702188_1592837014_n

fot. Robert Hajduk / Shuttersail.com

Praca wre – w stoczni Sunreef w Gdańsku wciąż trwają prace nad przygotowaniem jachtu ENERGA do startu w transatlantyckich regatach załóg dwuosobowych, Transat Jacques Vabre. Po raz pierwszy w historii wystartują Polacy – Zbigniew Gutkowski i Maciej Marczewski.

„Tydzień upłynął nam na myciu, szlifowaniu, szpachlowaniu, laminowaniu i ponownym szlifowaniu” – mówi Maciek Marczewski, nadzorujący prace. „Wyszlifowaliśmy kil, poszpachlowaliśmy go, przygotowaliśmy do malowania farbą fluorescencyjną. Boczne stateczniki również zostały wyszlifowane, polaminowane, czekają jeszcze na szlifowanie i polerowanie. Zmieniliśmy też trochę ich ustawienie. Całe dno jachtu również zostało wyczyszczone i wyszlifowane. To niby nie tak dużo, ale wszystkie wymienione prace są ogromnie czasochłonne” – dodaje.

„Zabieramy się teraz za sprawdzenie wszystkich zaworów, śrub i mocowań” – uzupełnia Gutek. „Czeka nas też przegląd i serwis hydrogeneratorów oraz urządzenia sterowego. To będą już wszystkie prace wymagające trzymania jachtu w górze. Po ich zakończeniu zajmiemy się szczegółami dotyczącymi takielunku. W trakcie nie odkryliśmy żadnych niespodziewanych usterek, wszystko idzie zgodnie z planem i w przyszłym tygodniu łódka wraca na wodę.”

 

Regaty Transat Jacques Vabre odbywają się na trasie łączącej od wieków Francję i Amerykę Południową. Od roku 1993, co dwa lata, pomiędzy Hawrem i jednym z południowoamerykańskich portów, najlepsi z najlepszych sprawdzają siebie i swoje jachty wypływając jesienią na „szlak kawy”. W tym roku regaty odbędą się po raz 11, w 4 klasach: IMOCA Open 60, Open 40, Multi 50, Multi 70. Trasa liczy 5450 mil morskich (Le Havre – Itajai).

Nie są to regaty łatwe – zdarza się, że statystyka jest podobna do Vendée Globe i do mety dociera niewiele ponad połowa jachtów.

 

Kawa i szpieg

Opowieść o wielkich rejsach przez Atlantyk związana jest trwale z handlem łączącym dwa kontynenty: Europę i Amerykę Południową. Kawę do portu w Hawrze przywożono zza oceanu już na początku XVIII wieku. Jednak dopiero w XIX wieku właśnie ona stała się podstawowym ładunkiem statków kursujących na tej trasie. Brazylijskie plantacje kawy powstały dopiero po 1727 roku, dzięki podstępowi pewnego Portugalczyka, porucznika Francisco de Mella Palheta. Wcześniej wyłączność na uprawę kawy posiadali Francuzi, którzy przywozili „czarne złoto” z kolonii w Gujanie. Francisco Palheta podczas oficjalnej wizyty w stolicy Gujany, Cayenne, wykradł sadzonki kawy i dostarczył je do Brazylii. Dokonał tego oczywiście przy pomocy kobiety (żony królewskiego przedstawiciela w Gujanie, pana de Guillonet). I w ten prosty sposób szpiegostwo przemysłowe stało się przyczyną przełamania francuskiego monopolu kawowego w Ameryce Łacińskiej. Kawę zaczęto z powodzeniem sadzić w Kolumbii i Wenezueli, regionach dorzecza Orinoko, a także w Brazylii. Od tego czasu ilość kawy dostarczanej do Europy stale wzrastała. Prawdziwy ruch zaczął się jednak dopiero wtedy, gdy w wyniku dziwnej zarazy zginęły w koloniach drzewa kakaowe. W rezultacie koloniści porzucili kulturę kakao dla kultury kawy. I tak już w 1732 roku do Hawru przewieziono 7 tysięcy (3500 kg) liwrów kawy, a w 1736 – 448 tysięcy liwrów (224 tys. kg). W 1728 roku w Hawrze wyładowano jedynie 80 liwrów ziaren kawowych (40 kg). A kiedy odeszła epoka trójmasztowców wożących kawę przez Atlantyk, przez Hawr dalej przechodziło 4/5 całego francuskiego importu tych ziaren.