Poniżej, za wiedzą i zgodą autora Hervé Hillarda z redakcji Voiles et Voiliers.com, skrótowe tłumaczenie wywiadu z Denisem Horeau, dyrektorem regat Vendée Globe już po raz trzeci w ich historii. Jest to pierwsza część, druga jutro, jak czas pozwoli. Tekst w moim tłumaczeniu, uwagi mile widziane.
Był dyrektorem regat Solitaire du Figaro, New York-San Francisco i The Race, Barcelona World Race, pierwszego Vendée Globe w 1989 I później w 2004 i 2008. Ma 61 lat i powraca na scenę.
20 zawodników na starcie to 30% mniej niż w 2008 ale można przyznać, że to sukces, prawda?
Podwójny. Bo w dobie kryzysu 20 zawodników zdołało skompletować budżet. Pół roku temu myśleliśmy, że na starcie będzie ich 16-17. A tegoroczna edycja wydaje mi się zrównoważona. Liczba 20 to nie przypadek – to średnia ze wszystkich poprzednich, od początku. W ostatniej, 2008-9 było więcej, ale może to anomalia statystyczna. 20 to dobra liczba ze względu na publiczność, sponsorów, media, organizatorów. Regaty VG zaczynają wchodzić w wiek rozsądku – mają już siedem lat.
(D.H. każdą edycję uznaje za jeden rok doświadczenia I stąd ta przenośnia – MJ.)
A jak oceniasz poziom sportowy?
Dużo bardziej jednorodny niż w minionej edycji. Oceniam, że w obecnej edycji mamy 15 zawodników z najwyższej półki oraz 5 którzy pewnie po laury nie sięgną – ale na pewno popłyną dobrze. Startują pierwszy raz albo w ten sposób chcą zrealizować chłopięce marzenia. Nie mają imponujących budżetów i są może trochę spóźnieni z przygotowaniami, ale świetnie uzupełniają stawkę.
Ale to poszukiwacze przygód – są jednak warunki, które musieli spełnić. A VG to najbardziej szalone regaty na świecie. Czy na pewno jest tu miejsce dla tych zawodników?
To oczywiste, że jest. Ten wyścig to zmagania poszukiwaczy przygód. Ludzie, którzy go stworzyli, razem z Philippem Jeantotem byli żeglarzami I poszukiwaczami przygód. Tego ducha przekazali, tę konieczność przygody. W roku 2000 Yves Parlier wystartował jako faworyt – mistrz świata, mistrz nawigacji, meteorologii, inżynierii – wszystkiego. A został współczesnym Robinsonem – naprawiał maszt na pustkowiach brzegów Oceanu Południowego, jadł plankton, żeby wrócić do domu. To była wielka przygoda …
Więc jeden filar VG to sport, a drugi to przygoda?
Dokładnie. Wyścig na najwyższym poziomie rywalizacji dla tych, którzy chcą wygrać. Przygoda, osobista, wielkiej próby i wielkiej intensywności. Dla mnie ludzie tacy jak Benedetto, Burton czy Gutek to esencja tych regat, ich bogactwo.
Kiedyś we V&V przed startem VG daliśmy tytuł „Ilu z nich powróci?”. Dziś zadajemy pytanie, ilu ukończy. To nie do końca to samo.
Są rzeczy, które się nie zmieniły – rzeczy fundamentalne. To wyścig w którym selekcja jest najostrzejsza, samotny, bez przystanków, bez pomocy. To stanowi o trudności i magii tych regat. Zmieniają się ludzie i technologia. O technologii nie muszę chyba się rozwijać. W roku 1989 telefon satelitarny to była kobyła. Dzisiaj Iridium ma wielkość zwykłego telefonu. A ludzie … nie są tacy sami, bo VG to jest wyścig swojej epoki, za każdym razem. Gdybym chciał zrobić film o zmianach na świecie po roku 1989, wziąłbym każdą edycję VG i moje z niej notatki. Widać nawet, jak zmieniało się postrzeganie, szeroko pojęta moralność. W roku 1989 moralność pozwalała patrzeć, jak
JLVDH schodzi poniżej 63°S, granicy lodu! Dzisiaj to niemożliwe, żeby organizator zgodził się na tego typu szaleństwo, zostałby zlinczowany. A więc mamy przykład ewolucji moralności na przestrzeni 23 lat.
(…)
A zawodnicy – prawie wszyscy z pierwszej i drugiej edycji mieli za sobą udział w BOC Challenge, niektórzy nawet trzykrotny. Byli bardzo twardzi, a łódki trudne w prowadzeniu. Dzisiaj nie chodzi o bycie twardzielem, ale sportowcem z najwyższej półki – François Gabart, Armel Le Cléach czy Jean-Pierre Dick – ci chłopcy całkowicie podporządkowali swoje życie regatom, sportowi, a nie przygodzie. Niektórzy uważają, że trasa dookoła świata to czyste przedłużenie tej dookoła trzech bojek !
Jak już mówimy o ewolucji i komunikacji – nie można zapominać o social mediach?
Social media będą cudem lub największym problemem tej edycji VG.
(…)
Technologia jest narzędziem, ale nie chcemy jej używać w taki sposób, jak zostało to zrobione w regatach VOR. Tu jest na pokładzie jeden człowiek, który nie może poświęcać całego swojego czasu na konstruowanie przekazu medialnego. Nie chcemy reality show, nie chcemy odarcia z tajemnicy tych ludzi ani rejonów świata w które się udadzą.
(…)
A jak widzisz swoją rolę jako dyrektora wyścigu?
Po pierwsze – zagwarantować bezpieczeństwo zawodników. Pod względem sytuacji lodowej i meteorologii. Tym zajmuje się siedem osób. Po drugie, aspekt sportowy, czyli komisja regatowa. Po trzecie – sprawić, żeby jak najwięcej ludzi zrozumiało, czym jest ten wyścig. Przekazać informacje, wyjaśnić. Poskładać to, co dostajemy z jachtów w spójny przekaz. Dla prasy, radia, tv, sponsorów, mediów internetowych.
(…)
A czym dysponujecie w przypadku poważnego problemu?
Mamy, jak to mówią Anglicy, kapitał ludzki. Po pierwsze, zawodnika. Oraz jego zespół brzegowy. Mamy MRCC (centra koordynacji ratownictwa morskiego). Mamy też stronę internetową «Rescue» gdzie zebrane są wszystkie informacje o każdym jachcie. Jest tam waga zawodnika, jakimi językami się posługuje, gdzie są wyjścia ewakuacyjne, jak wygląda w kombinezonie ratunkowym z przodu, z tyłu, z boku. Dzięki niej każdy, kto ma do niej dostęp, posiada wszelkie informacje niezbędne do podjęcia działań na swoim poziomie kompetencji.
Strona ruszyła w poprzedniej edycji VG, potem działała też w trakcie BWR?
Dokładnie tak. To wspaniałe narzędzie. Dokładne, oparte na wyrafinowanych bazach danych.
(…)
W przypadku jakiegokolwiek zdarzenia wymagającego interwencji mamy opracowane pełne procedury z uzasadnieniem, dlaczego tak a nie inaczej. Mamy przykłady tego jak różnego rodzaju postepowanie sprawdzało się w praktyce oraz jak było odbierane w mediach. W roku 2008 Yann Elies miał wypadek. Razem z MRCC wysłaliśmy do niego Sam Davies, bo mówi po angielsku więc była idealnym kontaktem dla ratowników oraz Marca Guillemota, bo był blisko.
Jest więc procedura kryzysowa?
Prosimy wszystkie zespoły żeby przedstawiły nam swoje procedury, aby można było zharmonizować działania. Ponieważ zespół nie ma kontaktu z ratownikami, wszystko przechodzi przez nas.
Również komunikacja z mediami?
Tak. Chodzi po pierwsze o jak najszybsze włączenie wszystkich do naszego trybu zarządzania kryzysowego. Po drugie o prowadzenie regularnej komunikacji, co godzinę lub dwie, oraz o przekazywanie wyłącznie wiarygodnych, sprawdzonych informacji.
Czy dyrektor śpi dobrze?
Ma dobry zespół, wiec śpi. Ale też nie śpi, bo bywa zmęczony, nie tyle samym stresem, co realną więzią z zawodnikami, którą muszę pokonać, żeby skutecznie zarządzać. To niełatwe, ale konieczne. W przypadku problemu, potrzebne są fakty, dane, timing. Uruchamiamy mechanizm. Potem, kiedy wszystko się kończy, pozwalamy sobie na emocje. Publiczność może zachowywać się emocjonalnie cały czas. My nie.