Zostało tylko trzech

fot. Amory Ross/PUMA Ocean Racing/Volvo Ocean Race

Wczoraj około godziny 1500 UTC, czyli 1700 polskiego czasu, w odległości 2150 Mm od mety w Kapsztadzie, na pokładzie jachtu PUMA złamał się maszt. Jak relacjonuje kapitan Ken Read, nie było dużej fali, prędkość wiatru wynosiła około 23 węzłów, kurs jachtu około 110 do wiatru. Załoga odzyskała z wody co się dało (przede wszystkim żagle), postawiła takielunek awaryjny i wczoraj zmierzała w stronę wyspy Tristan da Cunha (do której mają ok. 700 mil). Według Gutka, te 700 mil przy panujących i prognozowanych warunkach pogodowych mogliby płynąć nawet tydzień, a perspektywy uzyskania fachowej pomocy na wyspie są niewielkie. Zespół jednak nie chciał wycofywać się z wyścigu, mając na uwadze punkty, które można dostać również za czwartą lokatę, więc nie włączał silnika.

Wiadomo jednak było, że będzie to desperacki wyścig z czasem – bo trzeba zdążyć do Cape Town przed startem kolejnego etapu (10 grudnia). Dziś rano decyzja – PUMA jednak się wycofała. Po oszacowaniu szans – lepiej zrezygnować z tego etapu i zdążyć zamontować nowy maszt niż ryzykować kolejny etap wyścigu. A czasu i tak jest mało, nawet przy założeniu, że kiedy jacht dopłynie do celu, na miejscu będzie już czekał nowy maszt.

Takielunek awaryjny; fot. Amory Ross/PUMA Ocean Racing/Volvo Ocean Race

Pytam więc Gutka, teoretycznie, jakie mogą być przyczyny katastrofy, i czy przypadkiem to nie jest tak, że jacht, prowadzony cały czas na granicy swoich możliwości technicznych, nie wytrzymał obciążeń. Gutek przyznaje, że ten rejon, gdzie zdarzył się wypadek, kusi do rozwijania wysokich prędkości – płaska woda, silny wiatr – sam jechał jak twierdzi, powyżej 100 procent możliwości „Operon Racing”, a przebiegi dobowe były w granicach 370 mil. Jednak jachty VOR są projektowane – a przynajmniej powinny być – do trudnej i szybkiej żeglugi w wymagających warunkach. Powinny być bardzo mocne. (Nie da się nie zauważyć, że Operon, stary i ciężki, zrobił kolejne kółko dookoła świata w swojej karierze, wprawdzie nie bez awarii, ale solidny jest bardzo. A tu trzy nowe łódki wysypują się w pierwszym etapie regat, w których czas przygotowania wynosi cztery lata, a budżety są z kosmosu.)

Co mogło być więc przyczyną awarii – zastanawiamy się czysto spekulacyjnie. Jedyne co przychodzi do głowy to niezauważona wada materiału węglowego, z którego zrobiony jest maszt. Choć przy tej skali budżetu jesteśmy zgodni, że powinno to być sprawdzone, i to nie jeden, a kilka razy. I prawdopodobnie było.

Pozostaje jeszcze jedna rzecz, czyli „czynnik ludzki”. Bardzo bliskie pojedynki z Telefoniką. Różnice o kilka mil i zmiany na prowadzeniu. Taka rywalizacja nakręca, mobilizuje do coraz większego wysiłku i coraz większych prędkości. Nikt oczywiście tego nie przyzna. Ale Gutek sam mówi, że w zeszłym roku, właśnie przed Kapsztadem, kiedy doganiał Brada Van Liewa, ścigając się z nim o pierwsze miejsce w pierwszym etapie Velux 5 Oceans, wiedział, że ryzykuje, i rozwijał bardzo duże prędkości. Finałem ryzyka była utrata żagla i miejsce drugie, zamiast pierwszego. Obaj panowie później przyznawali zgodnie, że dawali z siebie wszystko, a ryzyko rosło. Takie są regaty.

Ratowanie sprzętu; fot. Amory Ross/PUMA Ocean Racing/Volvo Ocean Race

No i jeszcze jedna sprawa, o której wszyscy myślą, ale nikt nie mówi głośno. Ale kolega nasz australijski Nick Moloney, który ma za sobą sporo różnych regat, w tym Vendee Globe, nieukończone z powodu awarii kila, pisze wprost: „Czy projektanci, producenci i inżynierowie w ten sposób chcą niszczyć ten sport i odstraszać sponsorów? Czy są w stanie wziąć odpowiedzialność za swoje błędy? Nie wystarczy podstawienie nowego masztu za friko! Pamiętam czasy, kiedy to ludzie się poddawali, a nie jachty … bo jachty były projektowane dużo mocniej. Od czasu mojej awarii w Vendee Globe minęło już kilka lat, a do dziś nie usłyszałem żadnego słowa wyjaśnienia ani od producenta, ani od projektanta, ani od inżyniera; Po tym, jak trzeciego dnia regat zgłosiłem im problem, usłyszałem odpowiedź, że tym jachtem to mogę spokojnie wjechać na mieliznę przy 20 węzłach prędkości, a kil to wytrzyma …”.

Kil nie wytrzymał i odpadł, na 5 tys mil przed metą, czyli po 3/4 trasy. A jacht był sprawdzony, bo Skandia to był ex-Kingfisher Ellen MacArthur … więc żeglarstwo to również kwestia szczęścia.</p