Wiatr i Woda 2013

Chłopaki w St. Maarten czekają na Heinekena (start jutro): http://www.heinekenregatta.com/. Ponieważ ja będę w drodze na targi Wiatr i Woda i z powrotem, nie będę w stanie wrzucać tu informacji na bieżąco, więc proszę kibiców komputerowych o komentowanie jak tam sytuacja się rozwija.

Jak już niektórzy wiedzą, będę na stoisku Almapressu w sobotę, od 14.00 do 16.00 w związku z premierą dwóch właśnie wydrukowanych, a przetłumaczonych w zeszłym roku książek: „Biblia węzłów” oraz „Sztormy” (http://www.almapress.com.pl/productlist3.php?action=2). Tak więc gdyby ktoś miał chęć się spotkać, to zapraszam. Hala numer 2, stoisko 2B.

(„Biblia węzłów” płynęła statkiem i było ryzyko, że nie dopłynie, ale już jest. Pod tym linkiem http://almapress.com.pl/pdf/i_phpZVgps6.pdf są próbne strony i można coś zawiązać.)

Zrzut ekranu 2013-02-27 (godz. 13.50.42)

Alessandro jedenasty na mecie – koniec regat Vendee Globe

jm liot

Alessandro opłynął kiedyś świat na Mini 6,50 – w 268 dni. W porównaniu z tym 104 dni na Open 60 to zdecydowanie szybciej. / Fot. J.M. Liot / DPPI / Vendee Globe

 

Włoch Alessandro di Benedetto dziś o godzinie 15.36 minął linię mety regat Vendée Globe jako ostatni, jedenasty zawodnik spośród dwudziestu, którzy w listopadzie wystartowali do wielkiego wyścigu samotników non-stop dookoła świata.

Jego Team Plastique dopłynął do mety 26 dni po zwycięskim jachcie, Macif Francisa Gabarta. Wynik jest jednak historyczny, gdyż jest to najkrótszy czas dzielący pierwszego od ostatniego zawodnika w tych regatach – zdarzały się różnice sięgające kilku miesięcy.*

Łączny czas Alessandro to 104 dni 2 godziny 34 minuty i 30 sekund. Średnia prędkość po trasie teoretycznej (24 394 Mm)– 9.8 węzła, po trasie rzeczywistej (28 840 Mm) – 11,5 Mm. Tym samym jest lepszy o jeden dzień od wyniku jaki na tym samym jachcie osiągnął Boissières w roku 2008 (zajął siódme miejsce).

Niezależnie od pogody i okoliczności Włoch był zawsze w dobrym humorze i cieszył go każdy dzień spędzony na morzu, chociaż łatwo nie miał. Gdyby nie utrata większości żagli pełnowiatrowych z pewnością wróciłby szybciej do macierzystego portu (oprócz Arnaud Boissières jest to drugi zawodnik mieszkający w Les Sables.) Kilka wycieczek na maszt, złamane żebro – ale za każdym razem uśmiech i radość życia.

Sam di Benedetto zresztą jest postacią nietuzinkową. Kiedy w roku 2010 pojawił się w Les Sables d’Olonne kończąc wokołoziemski samotny rejs na łupince Mini 6,50 – zaintrygował lokalną społeczność. Każdy, kto pływał na Mini lub widział je przynajmniej raz, a wie cokolwiek o żeglarstwie przyzna, że nie da się zignorować człowieka, który po 268 dniach osiąga swój cel i kończy taki rejs – w dodatku przy zastosowaniu awaryjnego takielunku. Wśród osób na kei był Arnaud Boissières, który również kiedyś ścigał się w tej klasie. Zabrał Włocha na pokład swojego jachtu IMOCA Open 60 … no i tak zaczęła się kolejna przygoda.

Alessandro kupił od Arnaud jego jacht, Solune (jednostka na której Boissières startował w roku 2008, Sébastien Josse w 2004 a Thomas Coville w 2000). Nie był to więc sprzęt najnowszy ani najszybszy, ale za to prosty w obsłudze. Niemniej wyruszając na start, zapakował jedzenia na 140 dni. Nie wiadomo przecież, co się może zdarzyć …

Di Benedetto nie miał dużego regatowego doświadczenia, w dodatku wystartował z grypą, więc uczył się jachtu dzień po dniu, a z kibicami dzielił się drobnymi radościami – hodował kiełki, fotografował ptaki … Mniej więcej w połowie trasy zaczął płynąć szybciej, nauczył się kontrolować prędkość jachtu z dokładnością poniżej jednego węzła. Ale wtedy rozpoczęło się pasmo awarii. Włoch jednak miał doświadczenie i cierpliwość z rejsu klasą Mini – płynął powoli, ale do przodu. Dzisiaj, osiągając swój cel, kończy siódmą edycję regat Vendée Globe i może być naprawdę zadowolony ze swojego wyniku.

mj

„Najmniejszy jacht, który opłynął świat w samotnym rejsie non-stop, bez pomocy z zewnątrz, trasą wokół trzech przylądków” – to jest Mini Alessandra w porcie Les Sables. / Fot. MJ

*W poprzedniej edycji regat (2008-09) ostatni zawodnik, Norbert Sedlacek (AUT) skończył powyżej 42 dni po zwycięzcy, Michelu Desjoyeaux; w edycji 2004-05 różnica pomiędzy pierwszym w klasyfikacji Vincentem Riou a ostatnią Karen Leibovici wyniosła 39 dni; w 2000-01 Michela Desjoyeaux od Pasquale de Gregorio (ITA) dzieliło prawie 65 dni; w 1996-97 zwycięzca Christophe Auguin wyprzedził ostatnią Catherine Chabaud o 34 dni, w 1992-93 pomiędzy Alainem Gautierem a Jean-Yves Hasselinem było 43 dni; w pierwszej edycji 1989-90 Titouan Lamazou wyprzedził Jean-François Costa o 53 dni.

Ekspresem na szlaku Kolumba

Joyon na pokładzie Ideca. / Fot. J.M. Liot / DPPI / IDEC

Joyon na pokładzie Ideca. / Fot. J.M. Liot / DPPI / IDEC

 

Francis Joyon, na pokładzie maxi trimarana IDEC pobił właśnie rekord na trasie Kolumba (Kadyks – San Salwador). Francuz wpłynął na metę dziś o godzinie 05.57 rano czasu polskiego.

 

8 dni 16 godzin 7 minut 5 sekund to nowy czas obowiązujący na trasie liczącej teoretycznie 3884 mile (korekta poprzedniego rekordu, również należącego do Joyona o 1 dzień i 4 godziny). Średnia prędkość wyniosła 18,66 węzła. (Według pomiarów nad dnem Joyon przepłynął w sumie 4379,5 Mm z prędkością 21,04 węzła – wow!)

 

To pierwszy przypadek, kiedy Szlakiem Kolumba udało się popłynąć w  czasie poniżej 9 dni. Osiągnięcie tym większe, że żeglarz nie korzystał  z żadnego routingu czy innej pomocy dotyczącej strategii i wyboru trasy.

 

Kolejny plan Joyona to próba pobicia rekordu północnego Atlantyku na Trasie Nowy Jork – Przylądek Lizard (USA-UK). Na początku wiosny rozpocznie się odliczanie do startu. Do pobicia tego samego rekordu – ale w klasie Open 60 i kategorii solo przymierza się Gutek. Może obaj spotkają się w Nowym Jorku?

więcej:  www.trimaran-idec.com

 

 

„Z Gutkiem przez Atlantyk”, Tomek Siekierko, cz. 2

Księżyc nad Atlantykiem. / Fot. T. Siekierko

Księżyc nad Atlantykiem. / Fot. T. Siekierko

Ochłonęliśmy już troszkę po „tyrce” jaką zafundował nam African Wind. Wrócił dobry humor i delektowaliśmy się żeglugą. Wiatr troszkę przybrał na sile, a prędkości, jakie jacht osiągał przy zejściu z fal przyprawiały o dreszcze.

W pewnym momencie Gutek wyszedł na pokład i z zadowoleniem zapytał. „Widzieliście odczyt z logu? U mnie na GPS widziałem 29kn. Jeszcze tak szybko tą łódką nie płynąłem.” (Dodam tylko, że zazwyczaj GPS pokazuje 1-2kn mniej niż log.) Zerknąłem na wyświetlacz i faktycznie prędkość skakała między 22 a 29kn. „Jazda bez trzymanki !!!” – pomyślałem. Ja generalnie przyzwyczajony jestem do prędkości, choćby nawet z faktu posiadania motocykla, ale ktoś przypadkowy mógłby potrzebować pampersa.

Szkoda tylko, że kierunek wiatru nie pozwalał jechać prosto do celu i zmuszał do halsowania się z wiatrem. Gutek zaszył się w nawigacyjnej i kombinował z mapami prognozy pogody jak tu choć troszkę przechytrzyć naturę. Mieliśmy ustalone wachty, żeby wszystko było jak trzeba. Nikt jednak nie poszedł spać. Zapadła noc. Księżyc świecił tak mocno, że wszystko na pokładzie było doskonale widoczne. Samoster co jakiś czas szalał, ale po instruktażu co i jak ustawić w razie samoczynnego przełączenia się urządzenia na inne parametry – jakoś jechał. Dobrze, jak przy zmianie parametrów włączył się tylko jeden z wielu alarmów. Gorzej, jak pilot przestawiał się bez najmniejszego piśnięcia, co się zdarzało – im dłużej płynęliśmy, tym częściej. Jeden z nas, będący akurat na wachcie, nieustannie wpatrywał się w odczyt nastawień i bywało tak, że mrugnąłeś oczami, a tam wszystko pozmieniane. Koszmar !!!! Nasze przygody z samosterem, postaram się opisać następnym razem.

Rolery na fordeku. / Fot. T. Siekierko

Rolery na fordeku. / Fot. T. Siekierko

 

Siedziałem właśnie na wachcie wpatrzony w wyświetlacz. Było około 01.00 UTC w nocy. Z boku stał Świstak i rozmawialiśmy sobie o „wszystkim i o niczym”. Nagle głuchy dźwięk doszedł do nas gdzieś z dziobu. Świstak zerwał się, odpalił latarkę i usłyszałem „O w mordę, genaker !!!”. Czujność Gutka była niesamowita. Nawet nie wiem kiedy wyskoczył na pokład, złapał za koło sterowe i wyłączył samoster, jednocześnie odpadając do fordziela, żeby wytracić prędkość jachtu. Genaker łopotał jak oszalały. Świstak podbiegł do masztu, żeby lepiej ocenić co się dzieje. Róg halsowy latał w powietrzu wraz z trzykilogramowym rolerem. Pierwsza diagnoza: „Roler nie wytrzymał”. Wrażenie było takie, jakby ktoś odważnik przywiązał do liny i machał nim nad naszymi głowami w bliżej nieokreślony sposób. Wszystko działo się w niesamowitym tempie.

Po minie Gutka widziałem, że kombinuje jak to ustrojstwo ściągnąć bezpiecznie w dół. Ciągle powtarza: „Najpierw myśleć, a nie na hurra”. Na dosłownie kilka sekund genaker zgasł za grotem i niemal się do niego przykleił. Świstak krzyknął: „Złapię go”, na co Gutek odparł: „Dobra tylko uważaj. Melon, pomóż mu.”

Skoczyłem do Świstaka, który trzymał już róg halsowy wraz z rolerem i zbierał genakera po liku dolnym. Udało nam się go zebrać całego „w parówkę” i obejmując go jak słup przydrożny ciągnęliśmy w dół z całych sił, żeby nie odpalił, bo wtedy byśmy robili za „icki” na nim. Z racji tego, że jestem troszkę wyższy od Maćka, złapałem wyżej, a on krzyżowo oplótł genakera wraz z moimi rękoma. Nawet jakbym chciał puścić, to nie miałem takiej możliwości. Świstak krzyknął w kierunku kokpitu: „Mamy go! Dawajcie w dół na fale!”.

 

Bateria knag zaciskowych - jammerów. / Fot. T. Siekierko

Bateria knag zaciskowych – jammerów. / Fot. T. Siekierko

Tu muszę wyjaśnić, że fały na ENERDZE są zabezpieczone zamkiem, który znajduje się w maszcie i żeby wyluzować fał, trzeba go najpierw wybrać na kabestanie, odbezpieczyć zamek i knagę zaciskową (jammer), dopiero wtedy można luzować fał. Cała ta operacja trwała około 20 sekund, ale nam, uwieszonym na zebranym genakerze i podskakującym pod naporem wiatru i kołysania się jachtu, wydawało się to całą wiecznością. W końcu ruszył w dół.

 

Zbieraliśmy go pod siebie i w efekcie jak zszedł cały żagiel w dół, leżeliśmy z Maćkiem na nim „krzyżem” na pokładzie. Świstak otworzył klapę forpiku i zaczynając od głowicy żagla zaczął wyciągać go spode mnie i wciągać do forpiku. Oczywiście cały czas mając na uwadze, żeby nie „odpalił”. Udało się i na szczęście nikt i nic więcej nie ucierpiało (mój palec do dzisiaj jest koloru fioletowego, ale szczerze mówiąc nawet nie wiem kiedy to się stało).

 

Pozdrawiam T.S. „Melon”.

Jazda na genakerze - jeszcze całym. / Fot. T. Siekierko

Jazda na genakerze – jeszcze całym. / Fot. T. Siekierko

Za ile ta robota?

Tak wygląda - fizycznie - statuetka będąca nagrodą w reg

Tak wygląda statuetka będąca nagrodą w regatach VG. Wiemy już, czyje nazwisko będzie tam wygrawerowane. / fot. MJ

Jeszcze dwóch zawodników walczy na trasie – Tanguy i Alessandro. Jeden ma jeszcze trochę ponad tysiąc, drugi niecałe dwa tysiące mil do końca. De Lamotte (Initiatives Cœur) spodziewany jest w niedzielę 17 lutego, Di Benedetto (Team Plastique) mniej więcej we czwartek 21.

Jaka – finansowo – nagroda czeka na nich na mecie? No właśnie. W porównaniu z nakładami finansowymi, jakie trzeba ponieść, gratyfikacja jest skromna: zwycięzca (Francis Gabart / MACIF) dostanie 160 000 euro, za drugie miejsce (A. Le Cleac’h / Banque Populaire) jest 100 000, za trzecie (Alex Thomson / HUGO BOSS) – 75 000. Za czwarte miejsce jest 55 000, za dziesiąte – 10 000. Za miejsce 11 prawdopodobnie będzie tyle samo (w puli jest jeszcze 70 000 do podziału – chyba, że organizacja podwyższy nagrody wobec tego, że kończy jedynie 11 zawodników). Można uznać, że to drobne „na waciki”… Ale wiadomo, że start w tej imprezie nie jest dla gratyfikacji finansowej, ma wymiar, moim zdaniem, morsko-metafizyczny.

Jak te kwoty wyglądają w odniesieniu do budżetu całości projektu? Wyliczenia podaję za oficjalnym źródłem www.vendeeglobe.org, myślę, że są one orientacyjne, bo żaden zespół nie poda, w czasach kryzysu, dokładnych kosztów, które znają tylko księgowi. Im większe doświadczenie zespołu, tym więcej można oszczędzić w jednym miejscu, a dołożyć w innym, jeżeli jest z czego. Teoria mówi, że roczny budżet dla jachtu (i zespołu, a te liczą od 6 do kilkunastu osób) w klasie Open 60 to 2-3 mln euro w zależności od programu startów. Czteroletni cykl przygotowań do regat Vendee Globe (z zakupem jachtu) to teoretycznie około 5 mln, w przypadku tych, którzy zaczynają działać bardzo wcześnie, czyli zaraz po zakończeniu wyścigu.

Obecnie te budżety są bez wątpienia mniejsze – Bertrand de Broc deklarował przed startem budżet całości na 1 100 000 euro i brakowało mu 200 000 – nie wiem na co. Vincent Riou przyznawał się do 1 550 000, Sam Davies do 2 000 000 od głównego sponsora, Saveol, co miało stanowić dwie trzecie jej całego budżetu.

Jak będzie to wyglądało w kolejnej edycji Vendée Globe – jeszcze nie wiadomo. Rozważany jest udział jachtów monotypowych, jak w Volvo Ocean Race czy MOD70. Ale co wtedy z klasą Open 60 – pięknymi jachtami, Formułą 1 oceanów? (No tak trochę patetycznie wyszło, ale wiecie o co chodzi przecież.)