Polski żeglarz, który po wypadku na oceanie w trakcie regat Mini Transat, w nocy z 2 na 3 listopada, musiał ewakuować się ze swojego Mini, bezpiecznie dotarł do portu w Las Palmas. Jutro, 6 listopada, wraca do Polski.
20 regaty Mini Transat, drugie w karierze Kowalczyka, okazały się pechowe. Po niecałych trzech dobach od startu drugiego etapu wyścigu, z Arrecife na Lanzarote do Pointe-a-Pitre na Gwadelupie, w nocy, przy silnym wietrze i sporej fali, polski jacht CALBUD 894 zderzył się z niezidentyfikowanym obiektem pływającym. Uderzenie spowodowało utratę jednej płetwy sterowej oraz wyrwanie dziury w tylnej części jachtu. Szybki napływ wody do środka zmusił żeglarza do wezwania pomocy, której udzielili mu najbliższy zawodnik, Sébastien Pébelier, jacht asystujący regatom, Teranga, oraz tankowiec Maersk Mediterranean.
Po niełatwej ewakuacji z jachtu CALBUD na jacht Teranga oraz równie trudnym przejściu na pokład tankowca, Radosław Kowalczyk może mówić, że miał wiele szczęścia. Akcja ratunkowa została przeprowadzona sprawnie, ale wiele jej elementów zależało od samego żeglarza i jego zimnej krwi. „Cieszę się, że żyję” – komentował sytuację Kowalczyk, który zdążył zabrać z jachtu jedynie torbę ewakuacyjną z dokumentami i radiem UKF. „Miałem na to około 20 sekund” – relacjonował w rozmowie ze swoim zespołem, CALBUD Team.

To, co udało się zabrać z jachtu, sfotografowane na biurku na statku. / Fot. RK
Minionej nocy statek Maersk Mediterranean, na pokładzie którego, po akcji ratunkowej, znalazł się Kowalczyk, dopłynął do portu w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. „Statek rzucił kotwicę na redzie Las Palmas o północy, ale na stałym lądzie znalazłem się dopiero nad ranem” – mówi Kowalczyk. „Chciałbym bardzo podziękować kapitanowi Valery’emu Gradovowi i załodze, że przyjęli mnie na swój statek, zaopiekowali się mną najlepiej jak mogli i robili wszystko, żebym czuł się tam jak u siebie” – dodaje. „Nigdy nie zapomnę ich profesjonalizmu i gościnności”. „Dziękuję też moim sponsorom, partnerom, rodzinie, przyjaciołom i kibicom za wszystkie słowa wsparcia, które do mnie dotarły. Znaczą one naprawdę dla mnie bardzo wiele.”
Obecnie żeglarz znajduje się w Las Palmas pod opieką przyjaciół. Jutro wraca do Polski.

Kombinezon od kapitana statku był przez jakiś czas jedynym ubraniem Radka.
Na oceanie pozostał, częściowo zanurzony pod wodą, jacht Kowalczyka. Jednostka, będąca najnowszym jachtem klasy Mini w tegorocznych regatach Mini Transat, najprawdopodobniej jest nie do odzyskania. „Ze względu na miejsce wypadku oraz rodzaj uszkodzeń, jachtu nie da się uratować” – przyznaje Kowalczyk.
„Poświęciłem mu ostatni rok życia, patrzyłem, jak powstaje, najpierw na rysunkach, potem w stoczni. W trakcie kilku sekund musiałem podjąć decyzję, że go zostawiam. Była to jedna z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Ale właśnie o życie walczyłem. Nie miałem wyboru. Kiedy patrzyłem na niego już z pokładu, dziób unosił się nad wodą, a kokpit i rufa były pod powierzchnią. To rejon intensywnego ruchu żeglugowego, więc możliwe jest, że jeżeli fale i wiatr go nie zatopią, zrobi to przypadkowy kontakt z jakimś statkiem. Muszę pogodzić się z tym, że nie ma szans na jego odzyskanie.”

Teranga, po akcji, widziana z pokładu Maersk Mediterranean. / Fot. Maersk Mediterranean
Drugi w drugim etapie, z przewagą zapewniającą pierwsze miejsce w ogólnej klasyfikacji regat Mini Transat 2015, klasy „Serie” Ian Lipiński ! Brawo !!!
Jedna, może dwie doby i wszystko stanie się jasne w Mini Transat. O ile w klasie Proto lider Frederic Denis- Proto 800 (Lombard) ma niewielką przewagę ok. 70 mil nad resztą rywali, to w klasie Serie przewagę mierzy się w kablach. Ian Lipiński 866 Ofcet 650 (E.Bertrand) kontra Julien Pulve 880 Ofcet 650 (E.Bertrand), płyną „łeb w łeb” , prawdopodobnie widzą się, mogą kontrolować taktykę rywala. Zanosi się na piękną finałową rozgrywkę na redzie Pointe a Pitre.
Koszty, koszty… Jest tam żaglowiec szkolny LQD pod polską banderą. Hipotetycznie rzecz ujmując, gdyby podjęli się poszukiwań i znaleźli Calbuda… no, rozgłos by był na cały świat.
Pamiętam, jak w XX w. jachtem szkoleniowym wracaliśmy z Gdyni do Trzebieży, kapitan wypatrzył coś na wodzie, zarządził akcję podjęcia… aluminiowej bojki rybackiej rodem z Danii. Ekscytacja i poruszenie były.
Zadanie trudne, ale nie niemożliwe. Może warto byłoby spróbować.
I tutaj do akcji powinna wkroczyć MW i w ramach ćwiczeń odnaleźć jacht oraz wydobyć z wody i przywieźć na ląd.
To byłoby zbyt piękne, co stanie się z dryfującym, na wpół zatopionym Mini 894 ? Zostanie rozjechany przez „jakieś” olbrzymie rozpędzone cargo, odnajdą go lokalni rybacy, zostanie wyrzucony na afrykański brzeg lub Wyspy Zielonego Przylądka.
Odszukanie wraku ułatwiłby jakiś elektroniczny lokalizator, bez niego pozostaje żmudne i kosztowne przeczesywanie powierzchni wody.
O Dżiii… jak mawiał jeden z bohaterów książki Lesa Dmowskiego !
Pozdrowienia dla Radka Kowalczyka ! „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ” !
Nawet zakładając obecność lokalizatora, nie wyobrażam sobie ogromnej akcji logistycznej prowadzonej z Mauretanii lub Zielonego Przylądka aby najpierw znaleźć, a potem holować i naprawiać na wpół zatopione Mini (o ile jeszcze wtedy będzie unosiło się na wodzie). Wydaje mi się, że koszty takiej operacji kilkakrotnie przekroczyłyby wartość tego, co udałoby się odzyskać. W tym wypadku bez wątpienia powinno być to zakwalifikowane jako „total loss”. W dniu 2015-11-07 07:49:59 użytkownik Milka Jung © napisał: WordPress.com